Taki miałam właśnie plan jeszcze będąc we Wrocławiu i planując zwiedzanie... zobaczę wydmy o świcie. I szczerze powiem, że nie był to specjalny wyczyn żeby wstać rano, bo świtać zaczęło w tym miejscu dokładnie o 7.24. Kiedy wstawałyśmy z Karolą w Wenecji to trzeba było przed piątą rano zwlec się z łóżka. Tutaj wystarczyło nastawić budzik przed siódmą. Oczywiście mówię o odległości z naszego hotelu na wydmy. Pięciominutowy spacerek i byłam na miejscu.
Tym razem nie udało mi się nikogo namówić, ale nie ma tego złego bo samotność w takim miejscu jest bezcenna.
Szłam sobie sama chodnikiem wzdłuż naszego hotelu i towarzyszyła mi tylko obsługa ogrodów i osoby zajmujący się sprzątaniem ulic. Miałam nadzieję, że na wydmach będę sama, ale niestety moja nadzieja umarła kiedy doszłam na miejsce. Nie mogę narzekać, bo było to w sumie kilka osób, ale jednak..
Kiedy słońce zaczęło wschodzić barwa piasku zmieniała się w coraz cieplejszą. Niesamowity jest widok kiedy wszystko zaczyna się budzić i zyskuje nowe oblicze w promieniach słonecznych. Inny odcień mają budynki, piasek, palmy i ocean.
Zdjęć jest sporo, może za dużo, ale bardzo chciałam ich większą cześć zachować tutaj, na blogu. Dla mnie to miejsce jest swego rodzaju pamiętnikiem, więc kiedy pstrykałam fotki dwoma aparatami i telefonem wiedziałam, że będzie dylemat z wyborem.
Porzuciłam klapki i powędrowałam w górę.
Kiedy weszłam na wspomnianą wcześniej jedną z najwyższych w okolic góry, obracając się o 360 st fotografowałam wszystko co przyciągnęło moje oko. Było cicho, ciepło, ale jeszcze nie upalnie, lekki wietrzyk układał ziarenka piachu tylko w sobie wiadomy kształt.
Kiedyś bałam się samotności, teraz zaczynam ją coraz bardziej doceniać. Może to nie tyle samotność co przebywanie samej ze sobą. Pozwala mi się to zresetować, wyczyścić umysł i naprawdę potrafię cieszyć się tym co mam przed oczami. To wcale nie jest takie łatwe, ale myślę, że z wiekiem staje się coraz prostsze. Mam wrażenie, że mam więcej cierpliwości, spokoju w sobie. Umiem bardziej docenić własne towarzystwo, nie przeszkadzam sobie w kontemplowaniu natury, widoków. Nie spieszę się.
A to moje jedyne zdjęcie z wędrówki o świcie;) Na odbiciu góry ten mały cień to ja;)
Tak wygląda wejście na wydmy o wschodzie słońca.
Kiedy teraz oglądam te zdjęcia to fizycznie czuję klimat tego poranka. Pamiętam jakie uczucia i emocje mną wtedy zawładnęły, na pewno były bardzo przyjemne, czułam wręcz błogość.
Kiedy słońce zaczęło wschodzić pomyślałam, że natura jest jednak niesamowita. Trudno ogarnąć to wszystko umysłem. Czasami obraz, który widzę wydaje mi się wręcz nierealny. Te kolory i światło są jak magia.
Te kilka osób, które przyszły tu również podziwiać wschód po jakimś czasie rozeszły się w swoją stronę. Stawały się coraz mniejsze i mniejsze aż zniknęły mi z oczu. Została tylko para z fotografem, która również oddalała się w stronę oceanu.
Zostałam sama. Usiadłam na czubku piaskowej góry, podkurczyłam nogi, łokcie oparłam na kolanach a dłońmi podparłam głowę. Siedziałam tak bardzo długo uśmiechając się do siebie i przed siebie. Było mi tak dobrze, że nawet nie potrafię opisać tego błogostanu, gdyby nie robiło się coraz gorącej mogłabym tak przesiedzieć pół dnia.
Kiedy wracam wspomnieniami do tego poranka, myślę, że był to jeden z najpiękniejszych poranków w moim życiu. Najpięknieszy był oczywiście pewien poranek 22 lata temu, kiedy o 7 rano pojawiła się na świecie moja Córeczka Karolina. Stali bywalcy na pewno ja znają;)
To był jednak poranek tylko z naturą, ogrom piachu, wody i taki mały, zupełnie bezbronny w jej obliczu człowieczek jak ja i jak wszyscy ludzie na świecie. To były niepowtarzalne chwile, coś czego nie przeżywa się często. Na takie wyciszenie trzeba sobie zapracować, potrafić docenić ten moment, tę chwilę, to coś co może się już nie powtórzyć, więc trzeba łapać to pełnymi garściami i jak najdłużej w tym trwać.
Jakieś ptasie stópki tu szły:)
Nie chciało mi się nawet o niczym konkretnym myśleć, zresztą nie miałam takiej potrzeby. Jedyne co trwało w mojej głowie to zachwyt. Wystarczyło mi patrzenie w dal, to było wtedy moim wielkim szczęściem, nagrodą w codzienności. Spędziłam tutaj pierwsze godziny poranka. Przyszłam o 7.15, a z wielką niechęcią opuściłam wydmy o 9.30. Nawet nie wiem kiedy mi ten czas zleciał.
A na koniec trochę kwiatów i zieleni pstrykniętych w drodze powrotnej na śniadanie.
Tutaj kończy się moja przygoda z wydmami o wschodzie i zachodzie słońca. Chociaż zachód był równie uroczy, to większą wartością był dla mnie ten spacer o poranku.
Jeśli będziecie mieli okazję powitać tutaj słońce, zróbcie to koniecznie, nie zastanawiacie się.
Wschody słońca to moja ulubiona pora dnia. Nie widziałam jeszcze dwóch takich samym, zawsze czymś się różnią.
OdpowiedzUsuńOdkąd pamiętam to lubiłam swoja towarzystwo. Samotność źle się kojarzy, ja lubiłam i lubię do tej pory być sama. I nie potrafię zrozumieć tego strachu innych ludzi. Tak samo strachu przed ciszą.
Mam dokładnie tak samo:) Myślę, że ludzie, którzy mają pasje i zawsze potrafią się czymś ucieszyć nie cierpią na samotność. Trzeba umieć ze sobą być.
UsuńWschody są cudowne!
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na wschód z Wenecji w 2016 roku:)
Beatko, przeżywałam to wszystko razem z Tobą.
OdpowiedzUsuńWyobrażałam sobie, że tam jestem. Cudowna natura, widoki, wschód słońca i ja z moim całym wewnętrznym światem.
Przepiękne kadry...
Dziękuję za te wspaniałe doznana.
Cieszę się Basiu, że mogłam zabrać Cię na ten wyjątkowy wschód słońca:)
UsuńMyślę, że jak polecisz kiedyś na tę wyspę to sama usiądziesz na piaskowej górze i będziesz ten świt podziwiać:)
Uściski:)
Przepiękne miejsce
OdpowiedzUsuń