sobota, 5 października 2013

Koniec wakacji 2013



W Maiori wstało już słońce. Oświetla morze i leniwie zaczyna wpełzać na wzgórza. Na razie promienie dotykają tylko szczytu, mieszkańcy mogą jeszcze cieszyć się wpadającym porannym powietrzem przez odsłonięte rolety i okiennice.

Staję na balkonie i próbuję oprócz uwiecznienia tego co widzę, wchłonąć w siebie ten raj, który jeszcze mam przed sobą.
Dwa tygodnie minęły. Musimy pożegnać Wybrzeże Amalfi. Czas do domu.
Nigdy nie mogę zrozumieć ludzi, którzy mówią, że tak się wynudzili, iż marzą już o powrocie. Nam się to nie zdarzyło. Zawsze ciężko jest wyjeżdżać. Niestety nie mamy na to wpływu:(
Pakujemy nasze bagaże i wracamy do apartamentu już tylko po drobiazgi. 
Nie mogę oprzeć się pokusie, aby pstryknąć jeszcze jedno zdjęcie. Słońce jest już wysoko, oświetla domy i hotele na wzgórzach. Na pewno większość rolet już jest zasłoniętych. Tylko zamek pozostaje nadal w cieniu.


Oddajemy klucze, żegnamy się z panem w recepcji i wsiadamy do samochodu. Przed nami prawie1900 km.
Oczywiście podróż dzielimy na dwa dni. Nocleg mamy w Bussolengo koło Werony, w hotelu, w którym już kiedyś nocowaliśmy.
Przejeżdżamy koło promenady, po której codziennie spacerowaliśmy. Jest jeszcze dosyć cicho i spokojnie. Otwarte są sklepy i bary, ale większość ludzi jeszcze śpi. W końcu są wakacje. 
Ostatni rzut oka na Maiori, które tak gościnnie nas przyjęło i skręcamy w lewo, aby tym razem kręte drogi pokonać w górach. Przejeżdżamy przez senne jeszcze miasteczka. Uwieczniam kamerą to co mijamy, niejednokrotnie wstrzymując oddech na zakrętach. W końcu wyjeżdżamy na zalaną słońcem autostradę. 
Mijamy Neapol i Pompeje. W oddali widać zamglony Wezuwiusz.


Pogoda jest cudowna. Kampania żegna nas słońcem i błękitnym niebem, i tym samym wita nas Lacjum.


Gdy zbliżamy się do Rzymu robi się większy ruch na drodze. Kiedy dojeżdżamy do rozjazdu, nagle z prawej strony wyskakuje karetka na sygnale. Wszyscy mamy gwałtowne hamowanie, abs nas wspomaga, a pasy mocno przytrzymują. Tworzy się korek. Podjeżdżamy pomału do przodu i stoimy. I znowu podjeżdżamy, i znowu stoimy. Z daleka widać migające światła stojącej karetki. Jednak wypadek. Nie chcemy patrzeć co się stało, ale wzrok sam podąża w tamtą stronę. Auto wjechało w barierkę. Siła uderzenia musiała być duża, bo terenówka ma bardzo wgnieciony przód, a z otwartego bagażnika wyleciały bagaże, które porozrzucane leżą na autostradzie. Kierowca jest w karetce, w aucie siedzi zszokowana kobieta. Mamy tylko nadzieję, że kierowca wyjdzie z tego. Mijamy miejsce wypadku, korek znika, jednak w naszym aucie następuje długa cisza. Takie sytuacje zawsze wyprowadzają z równowagi. Kiedy jedzie się tyle kilometrów człowiek solidaryzuje się z innymi podróżującymi. Po tym wydarzeniu jesteśmy jeszcze bardziej czujni.
I tak dojeżdżamy do Umbrii, mijając po drodze zawieszone na wzgórzach stare miasta.


Po jakimś czasie dojeżdżamy do Toskanii. Podziwiamy nasze "rodzinne" strony:) Pola jakby wyczesane grzebieniem, cyprysy, drzewka oliwne i kamienne domki. Słońce nas tym razem nie opuszcza.


Około godziny szesnastej dojeżdżamy do Emilia-Romania. Teraz kierujemy się już na Bussolengo.
Drogę znamy po poprzednim pobycie. Hotel Krystal skrzy się w słońcu.
Załatwiamy formalności i idziemy odpocząć po podróży.


Rano, wypoczęci schodzimy na śniadanie, które poprzednim razem zapadło nam w pamięć jako bardzo smaczne. Rzeczywiście zwłaszcza ta część na słodko jest wyśmienita, a bułeczki z czekoladą przepyszne:)
Zgodnie stwierdzamy, że Bussolengo jest ładną i zadbaną miejscowością. Fajnie nawet byłoby tu zamieszkać:) Dwadzieścia minut do Werony, do Wenecji i nad Gardę blisko, do Rzymu niedaleko, a na Wybrzeże Amalfi można dojechać w kilka godzin, nawet do Polski podróż trwa jeden dzień:)


Czas ruszać w dalszą drogę. Przed nami cały dzień jazdy. W domu powinniśmy być ok 20.30. Oby nie było korków. Opuszczamy Bussolengo. 
Tworzy się niewielki korek. Jesteśmy zaskoczeni, bo w okolicach Werony korki często bywały gigantyczne.
Podróż przebiega bardzo sprawnie, mijamy dobrze znane nam krajobrazy.


Musimy pogodzić się z tym, że to już ostatnie chwile w Italii. Za chwilę będziemy już w Austrii.


Austrię przejeżdżamy bardzo szybko i wjeżdżamy do Niemiec. Pogoda w tym roku naprawdę nas rozpieszcza. Jest cieplutko i słonecznie. Jesteśmy już trochę zmęczeni, ale dla nas wakacje samochodem to dodatkowa atrakcja, wszyscy lubimy takie podróże. Zatrzymujemy się parę razy żeby odpocząć. Kiedy jesteśmy już blisko Polski spotyka nas niemiła niespodzianka. Przed Gorlitz autostrada jest zamknięta. Musimy jechać objazdem. I w taki oto sposób, kawałek drogi pokonujemy takimi właśnie drogami:)


Po jakimś czasie, w końcu wjeżdżamy na autostradę i droga przebiega już w innym tempie:)
Po tych kilkunastu godzinach jazdy jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi, że mogliśmy być w tak cudownym miejscu. Naprawdę warto było pokonać tyle kilometrów i warto było pojechać nawet z kulą:) Chciałabym wrócić jeszcze na Wybrzeże Amalfi, zobaczyć Pompeje, Ravello i wiele innych miejsc. Ten wyjazd był dla mnie szczególnie ważny, bardzo postawił mnie na nogi. Przekonałam się, że wszystko jest możliwe. Spacery po Wybrzeżu Amalfi pozwoliły mi na usprawnienie mojej pośrubowanej nogi i tydzień po powrocie do Polski, kula nie była mi już do niczego potrzebna:) Takie widoki leczą i dusze i ciało:) 
A w Polsce przywitało nas zachodzące słoneczko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz