Dzień trzeci zaczęliśmy oczywiście od śniadania w małej piekarence, wszak siły na zwiedzanie trzeba skądś czerpać. Byliśmy już znudzeni i zmęczeni metropolią i postanowiliśmy znaleźć inny Berlin, chociaż trochę klimatyczny.
Udaliśmy się, więc do dzielnicy Spandau, aby przespacerować się po jej starówce. Odkryliśmy tę część Berlina dzięki naszej mapce. Spandau to stara osada rybacka wcielona do Berlina. Tutaj właśnie mamy do czynienia z silnie rozwiniętym lokalnym patriotyzmem i mocno zintegrowaną społecznością. W dalszym ciągu ponad 220 tys mieszkańców uważa, że Spandau nie należy do stolicy Niemiec i żyje trochę nadal jak w osadzie rybackiej.
Najciekawsza jest północna część Starego Miasta - Kolk, gdzie królują kolorowe domy i wąskie ulice.
Trudno w to uwierzyć, ale wyprawa do Spandau trwała prawie godzinę w jedną stronę. Wsiedliśmy w naszej dzielnicy w metro U7 i wysiedliśmy z niego po 55 minutach. Praktycznie z pętli na pętlę. U7 jest zresztą chyba najdłuższą linią w Berlinie. Przy okazji naoglądaliśmy się różnych nacji wsiadających i wysiadających na stacjach metra. Raz mieliśmy okazję jechać z dosyć agresywnym osobnikiem, który krążył po wagonie i uderzał pięścią w drzwi jakby nie mógł się doczekać wyjścia z wagonu. Powiem szczerze, że po tych trzech dniach spędzonych w metrze miałam już serdecznie dosyć.
W Spandau podobało mi się zdecydowanie bardziej niż w centralnym Berlinie. Tutaj chociaż przez chwilę można było złapać trochę klimatu, odseparować się od wiecznych tłumów i pooglądać trochę kolorków.
I tak spacerkiem doszliśmy do gotyckiego kościoła św. Mikołaja nazywanego przez mieszkańców katedrą. Jest to jeden z najstarszych kościołów w Berlinie. Pod koniec XII w. w pobliżu kościoła powstało pierwsze niemieckie osiedle kupieckie. To miejsce szybko stało się miejscem targowym. W 1232 roku Spandau otrzymało prawa miejskie.
Wnętrze kościoła jest bardzo spójne, nie ma tam według mnie zbędnych dekoracji czy zdobień. Wszystko jest dopracowane i przemyślane. Wysoki na 8 m ołtarz zbudowany jest z kamienia.
Ambona jest dziełem mistrzowskim pruskiego baroku. Została wyrzeźbiona w drewnie ok 1700 roku.
Najstarszym dziełem sztuki w kościele jest chrzcielnica wykonana z brązu. Pochodzi ona z roku 1398. Chrzcielnicę trzyma czterech ewangelistów. Jej rozmiary pozwalały na całkowite zanurzenie dzieci podczas chrztu.
Dzięki planom na zwiedzenie dzielnicy Spandau znaleźliśmy się na trzech bardzo ładnych stacjach metra. Naprawdę byłam pod wrażeniem ich wystroju. Inne stacje niczym się nie wyróżniają, ot metro jak metro, a tutaj kompletne zaskoczenie.
W Spandau znajduje się również Cytadela. Ta doskonale zachowana renesansowa twierdza, pochodzi z XVI wieku. W piwnicach znajdują się zaciszne restauracje, gdzie podobno można w niepowtarzalnej atmosferze zjeść coś smacznego.
Tutaj łączą się dwie duże rzeki Sprewa i Hawela. Odbywa się tu wiele imprez plenerowych, bo jak widać warunki ku temu są doskonałe.
Cytadela była nie tylko warownią, ale stanowiła również więzienie dla wielu historycznych postaci.
Atmosfera dzielnicy Spandau jest rzeczywiście zupełnie inna niż ogólnie panująca w Berlinie i warto tu zajrzeć, jeśli ktoś ma ochotę na chwilę spokoju i podpatrzenia berlińskiej małomiasteczkowości.
Dalej ruszyliśmy na poszukiwanie chyba najbardziej popularnego oprócz Bramy Brandenburskiej zabytku Berlina czyli oczywiście Muru Berlińskiego. Musieliśmy znowu wsiąść do metra i ruszyć w drogę. Na tej trasie było więcej atrakcji, bo oprócz stacji i ścian metra mieliśmy okazję "wypłynąć na powierzchnię" i pooglądać Berlin z okien pędzącego wagonu. Swoją drogą współczuję tym, którzy mieszkają w budynkach na tej trasie, bo z wagonu można prawie zajrzeć im w okna, o hałasie nawet już nie wspomnę.
Idąc w stronę muru berlińskiego minęliśmy XIX wieczny most Oberbaum, który łączy brzegi dzielnic Friedrichshain i Kreuzberg. Do 1989 roku właśnie te dwie dzielnice przedzielał mur.
Mieścił się tu punkt poboru ceł od towarów znajdujących się na barkach, które wpływały do miasta.
Z mostu widoczna jest wieża telewizyjna i mur berliński.
Tutaj zaczyna się 200 metrowy odcinek historii i galeria na świeżym powietrzu. Cały system zabezpieczeń, rozbudowany w ciągu lat wynosił 155 km, z czego sam mur miał 106 km. Jego maksymalna wysokość wynosiła 4,20 m. Ochronę stanowił nie tylko mur, ale i wieże strażnicze, stanowiska z psami, 12 tys osób składających się na personel, bunkry i zasieki. Ta granica między NRD a Berlinem Zachodnim runęła w listopadzie 1989 roku. Rozbiórka tego tworu, który istniał tu od sierpnia 1961 r. trwała ponad rok.
Mur był najbardziej znanym symbolem zimnej wojny i podziału Niemiec. Szacuje się, że ok 200 osób zginęło na nim próbując przedostać się do lepszego jutra.
Niektórzy turyści dziwili się, że bliżej centrum Berlina nie pozostawiono oni kawałka tej przykrej historii, ale władze miasta uznały, że są to zbyt bolesne wspomnienia i doświadczenia, aby upamiętniać je w taki sposób.
Przykre jest również to że ludzie nie potrafią niczego uszanować, pozostawiając na murze swoje podpisy i niszcząc przy okazji tę galerię na świeżym powietrzu. Podczas naszego pobytu prym w podpisywaniu się wiedli Japończycy.
To chyba zna każdy - "Ściana" - Pink Floyd.
Tego symbolu NRD nie trzeba nikomu przypominać, czyli Trabant nazywany również Ford Karton:)
Zostawiając za sobą przykrą historię, poszliśmy na obiad, a po odzyskaniu energii, na ostatni mały spacer po Berlinie.
Reasumując - stolica Niemiec zupełnie nie przypadła mi do gustu. Jeśli cokolwiek niepochlebnego mówiłam o Wiedniu, po zobaczeniu Berlina po prostu to odszczekuję. Wiedeń ma klimat, Berlin moim zdaniem absolutnie nie.
Na koniec dnia, aby zostawić sobie we wspomnieniach ten milszy obraz Berlina postanowiliśmy jeszcze raz pojechać na Gendarmenmarkt, zdecydowanie najładniejszego miejsca w tym mieście. Usiedliśmy na ławce i z przyjemnością przyglądaliśmy się wszystkiemu dookoła.
Czy tutaj wrócę? Nie mam pojęcia.
Nie jest to dla mnie miasto, do którego chce się wracać.
Jedno trzeba Berlinowi oddać, jeśli lubicie robić zakupy jest to miejsce, które doskonale się do tego nadaje. Zakupy są tutaj naprawdę czystą przyjemnością i może dlatego kiedyś tu jeszcze wrócę:)
A u Ciebie na blogu wakacje:) super!
OdpowiedzUsuńJakoś trzeba się pocieszyć i dotrwać do wiosny:)
UsuńSwietne te ptaki nad biblioteka, mi jakos nigdy ptakow na zdjeciach nie udaje sie uchwycic :)
OdpowiedzUsuńDzięki:) Ja mam manię tropienia zwierzaków, może dlatego się udało:)
UsuńDziś na Twoich zdjeciach Berlin bardziej kolorowy :) Może to też za sprawa Muru Berlińskiego :)
OdpowiedzUsuńChętnie bym go zobaczyła...
Ta dzielnica właśnie taka kolorowa jest i w tym jej urok, a mur niewątpliwie nadaje koloru temu brzydszemu Berlinowi.
UsuńZdanie o Berlinie mamy podobne. I wszyscy się dziwią, że mi się Berlin nie podoba. Więc może kiedyś wrócę i dam temu miastu jeszcze jedną szansę. Spandau to berlińska perełka!
OdpowiedzUsuńDokładnie takie samo:) Berlin to nie moja bajka.
UsuńJuż sobie pomyślałam, że może Włochy mnie tak zepsuły;)
Widzę, że nie tylko mi Berlin nie przypadł do gustu, zdecydowanie wolę Wiedeń. Jednak do Berlina z chęcią bym się jeszcze wybrała na jarmark bożonarodzeniowy i pochodzić po muzeach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Wiedeń mimo, że duży i zatłoczony jakiś swój klimat ma, a Berlin jest dla mnie nijaki. Prawdę mówiąc myślałam, że to tylko ja mam problem ze stolicą Niemiec.
UsuńMe ha gustado la visión de la ciudad a través de tus fotos, tengo muchas ganas de conocer Berlín
OdpowiedzUsuńSaludos
Gracias. Saludos:)
UsuńPrzypadła mi do gustu ta dzielnica :) Muszę zapamiętać jej nazwę!
OdpowiedzUsuńJest tam zdecydowanie najładniej:)
OdpowiedzUsuń