poniedziałek, 12 stycznia 2015

BERLIN - dzień drugi


Drugi dzień naszego zwiedzania zaczęliśmy oczywiście od pójścia na śniadanie do naszej małej piekarenki. Usiedliśmy przy stoliku konsumując świeże bułeczki i pijąc gorącą kawę. Na ten dzień mieliśmy w planie...zakupy:) Karolina dała się namówić na Berlin tylko dzięki tej obietnicy, ponieważ to miasto podczas pierwszego pobytu nie przypadło jej do gustu, a ja zaczynałam ją rozumieć.
Najzabawniejsze z tego wszystkiego jest to, że zgodnie stwierdziliśmy, iż lepiej czujemy się w dzielnicy Rudow, w której mieszkaliśmy niż w centrum Berlina. Być może to nasze zamiłowanie do małych miasteczek tak działa.


Lubiliśmy tutaj spacerować. Czuliśmy się tak jakbyś nie byli w Berlinie tylko w zupełnie innym mieście. Całkiem blisko były do wyboru trzy duże sklepy, więc nie było problemu ze zrobieniem najpierw małych, potem dużych zakupów.


Po śniadaniu udaliśmy się na metro U7, aby potem przesiąść się na U9 co umożliwiło nam dojechanie oczywiście do... Primarku:) Dla osób lubiących zakupy sklep obowiązkowy do odwiedzenia.


Na Schreiber-Platz jest wiele sklepów, w których można zrobić zakupy, ale to zabrałoby nam wszystkie dni jakie przeznaczyliśmy na zwiedzanie miasta;)


W Primarku spędziliśmy parę godzin. Do tego przyczyniła się również kolejka do przymierzalni, chociaż na szczęście poszło szybciej niż na to wskazywało. Ze współczuciem patrzyłam na tych biednych facetów czekających na swoje dziewczyny, żony i córki. Niestety mój biedny Mąż również był wśród nich, ale sam też nie wyszedł z pustymi rękami:) Zakupy były bardzo udane, tylko po wyjściu ze sklepu stanęliśmy z torbami i bezradnie spojrzeliśmy po sobie, ponieważ mieliśmy jeszcze jeden zakupowy cel - handlową ulicę Tauentzienstr. znajdującą się w innej części Berlina. Jak z tymi pakunkami rzucić się w ponowny wir zakupów?


Nie było wyjścia, musieliśmy pojechać do hotelu, zostawić nabytki z Primarku, ponownie wsiąść w metro i ruszyć dalej. Znów wsiedliśmy do U7, a potem przesiedliśmy się do U1. Taki całodzienny bilet to fajna sprawa.


W końcu wylądowaliśmy na Tauentzienstr. Pierwszym celem był Forever 21. Kilka pięter zmęczyło nas okrutnie. I tu poczyniliśmy pewne zakupy choć już nie tak spektakularne jak w Primarku. Zajrzeliśmy jeszcze do H&M i do Bershki, ale nasza zakupowa odporność pomału się kończyła. Obie z Córką nie mamy aż takiego zacięcia do robienia zakupów z jakiego podobno słyną kobiety. W pewnym momencie mamy po prostu przesyt i mówimy BASTA!!!


Zmęczeni i głodni poszliśmy oczywiście na kiełbachę. Niestety zawiódł mnie tym razem niemiecki przysmak.


Aby zupełnie nie zatracić sensu wyjazdu do Berlina, rozglądałam się za czymś wartego uwiecznienia i trafiłam na Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma. Pierwotnie kościół miał pięć wież, lecz podczas bombardowania w listopadzie 1943 roku mocno ucierpiał. Z zabytkowej części zostało tylko to co widać, jako symbol antywojenny, a obok wybudowano nowoczesny szklany ośmiokątny kościół.


Dalej udaliśmy się w podróż sentymentalną mojego Męża, któremu z pierwszego pobytu w Berlinie lata temu, zapadło w pamięć centrum handlowe Europa Center ze słynnym zegarem wodnym.


Podobno jest to jedyny taki obiekt na świecie, ale czy na pewno, tego nie wiem. Zegar wzbija się na wysokość trzech pięter. Z prawej strony spłaszczone kulki z przelewającą się cieczą odmierzają minuty, a z lewej dwanaście kul odlicza godziny.


Byliśmy, zobaczyliśmy, ale najlepsze było zdziwienie mojego Męża -" Co też tu na mnie zrobiło wtedy takie wrażenie?" No tak, teraz pewnie wydaje się to zupełnie zwyczajne, ale w czasach kiedy w Polsce nie było jeszcze ani jednego hipermarketu, żeby już nie powiedzieć, że w ogóle niczego nie było, ten widok mógł trochę zawrócić w głowie:)


No koniec, aby zadośćuczynić męskiej części naszej rodziny podreptaliśmy do Saturna, który jeżeli dobrze pamiętam miał chyba 4 piętra. Kiedy Mąż resztkami sił spacerował między płytami CD, my zupełnie już wykończone usiadłyśmy na podłodze popijając wodę mineralną i wywołując lekkie zdziwienie, ale było nam już wszystko jedno.

Na koniec znalazłam jeszcze resztkę sił, aby zrobić zdjęcie oryginalnej fontanny.



Poczłapaliśmy umordowani do metra i pojechaliśmy do hotelu, a tam przynajmniej żeńskiej części naszej rodziny energii dodały stojące torby z Primarku:)


17 komentarzy:

  1. Nie ma to jak z rana sobie po Berlinie z Tobą pospacerować:) Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja dziękuję za wspólny spacer:) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najważniejsze, ze zakupy się udały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jeśli chodzi o zakupy to Berlin się sprawdza:)

      Usuń
  4. Berlin jak zawsze w dobrej formie, dawno mnie tam nie było :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze można to nadrobić;) Chociaż ja tęsknić za Berlinem nie będę.

      Usuń
  5. Takim metrem to ja bym się chętnie przejechała :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja już po tych trzech dniach miałam dosyć, jakoś w Wiedniu było sympatyczniej nawet w metrze...

      Usuń
  6. A mnie Berlin nie zachwycił, może właśnie dlatego, że nie byłam na zakupach :). Za to niemiecką kiełbasę uwielbiam! Aczkolwiek nasza rodzima jest najpyszniejsza :)

    OdpowiedzUsuń
  7. zamierzamy w tym roku wreszcie odwiedzić Berlin, także te informacje na pewno sie przydadza :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No tak w Primarku mozna spedzic nawet caly dzien :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiełbasę niemiecką uwielbiam, ale trzeba dobrze trafić :) A ja nigdy nie byłam w Primarku :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Dla nas Wrocławianek ;) Primark jest w miarę blisko -3 godz do Berlina i 2,5 do Drezna i możesz poszaleć;) Ja nie jestem specjalną zakupoholiczką, ale ten sklep rzeczywiście coś w sobie ma:)

    OdpowiedzUsuń