środa, 11 czerwca 2014

EUROPA NA WIDELCU czyli święto kulinarne na WROCŁAWSKIM RYNKU.



Gorąca niedziela na wrocławskim Rynku. W dniach 4-8.06.2014 po raz szósty odbył się w naszym mieście jarmark pod hasłem "Europa na Widelcu".

Upał panował niemiłosierny - 33 stopnie Celsjusza. Dla ochłody w Rynku zamontowano "ochładzacz". Jak widać chętnych do skorzystania było wielu, a dla dzieci była to prawdziwa frajda w ten gorący dzień. Nawet białe sukienki nie stanowiły hamulca:)


Rynek w słońcu jest taki klimatyczny. Jednak najbardziej lubię go o poranku, kiedy jest jeszcze mało ludzi. Rodzi się wtedy taka niesamowita atmosfera, której nie sposób opisać.


Knajpek jest tu bez liku i naprawdę jest w czym wybierać. Czasami jednak mimo tylu restauracji i kawiarni jest problem ze znalezieniem wolnego stolika. Tym razem chyba większym powodzeniem cieszyła się degustacja przy kramikach, bo z wolnymi miejscami nie było kłopotu.


Rynek jest miejscem, które wszyscy lubią. Tylko czy mieszkańcy nie mają już tego dosyć? Tak sobie myślę, że mieszka się tu pewnie bardzo ciężko. Bez przerwy jakieś imprezy, muzyka, tłum ludzi...


Przejdźmy jednak do "Europy na Widelcu".  Kulinarne święto przyciągnęło mnóstwo osób. Każdy chciał spróbować specjałów jakie serwowali Europejczycy. Między innymi znaleźli się tu Włosi, Francuzi, Grecy, Hiszpanie, Czesi, Austriacy i co zrozumiałe Polacy.
Do Wrocławia zawitał Pan Robert Makłowicz, którego niestety nie udało mi się spotkać, a jestem wierną wielbicielką programu " Makłowicz w podróży". Przyznać szczerze też muszę, że bardziej interesuje mnie to, gdzie się znajdziemy niż strona kulinarna programu, chociaż wszystko wygląda zawsze bardzo smacznie. Jednak moją miłością są podróże nie gotowanie, ku rozpaczy mojego Męża;)


Kto szuka ten znajdzie;)


Wszędzie unosił się zapach grillowanych kiełbasek i mięs. Jednak w tym upale zupełnie nie robiło to nas wrażenia. Tak czy siak chętnych nie brakowało.
Królowały wina, piwa, soki i różne przetwory. Można było zjeść naleśniki, kiełbaski, szaszłyki oraz spróbować różnych serów.


Dla chętnych stworzona została plaża. Na piasku postawiono leżaki, na których każdy mógł odpocząć. Amatorów słonecznych kąpieli  nie brakowało.


My zamiast na leżaku usiedliśmy w jednej z kawiarni na ulicy Świdnickiej i dla ochłody zamówiliśmy mrożoną kawę. Ach byłaby to prawdziwa przyjemność, gdyby nie wieczne żebranie Cyganów, często bardzo agresywnych. I gdzie w CENTRUM MIASTA jest Straż Miejska? Czyżby polowali tylko na źle zaparkowane samochody zamiast znaleźć się w końcu tam, gdzie powinni?


Idąc dalej ulegliśmy cudownym oscypkom:)


A jak ktoś miał ochotę mógł sobie przegryźć np precelka.


Nie mogłam sobie podarować żeby po raz kolejny nie uwiecznić na fotce mojej ulubionej kamieniczki (pierwsza z prawej).


Ratusz w prawie letnim słońcu wygląda znacznie piękniej niż w zimie, jak zresztą całe miasto.
Mając już dosyć tłumów, ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu spokoju i cienia.


W tym dniu największe wzięcie miały fontanny, wszyscy szukali choć trochę ochłody.


Ten kociak od lat śpi na wystawie Antykwariatu przy ulicy Szewskiej:)


A tych zawsze i wszędzie jest pełno. Od nich nie da się uciec.


Ulicą Szewską ruszyliśmy w stronę Ossolineum i jego pięknego ogrodu. Ale to już w następnym " odcinku";)

Tak jeszcze na koniec dodam, że dzisiaj mijają trzy lata odkąd pojawił się pierwszy wpis na moim blogu:) Kiedy Córka mi go stworzyła i poinformowała:" Mamo zrobiłam Ci bloga, będziesz pisać o podróżach":) nie przypuszczałam, że tak się w to wkręcę. A jednak sprawia mi to straszną frajdę.
Dzięki Córcia:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz