Ostatnim przystankiem na naszej wycieczce fakultatywnej był Ogród Kaktusów.
Światło do uwiecznienia tego pięknego miejsca było już takie sobie, ale jakoś trzeba było sobie radzić.
Światło do uwiecznienia tego pięknego miejsca było już takie sobie, ale jakoś trzeba było sobie radzić.
W
związku z tym, że mój przyjaciel aparat padł, jego rolę musiał przejąć
telefon komórkowy i kamera. No, ale trudno..."jak się nie ma co się lubi
to się lubi co się ma":)
Jardin de Cactus jest kolejnym i ostatnim doskonałym dziełem Cesara Manrique. U stóp XVIII wiecznego młyna możemy podziwiać cudowne i różnorodne kaktusy. Niektóre okazy są malutkie, mają po kilka centymetrów, inne zaś po kilkanaście metrów. Rośliny pochodzą z Wysp Kanaryjskich, Afryki, Ameryki i Madagaskaru.
Zbiór tych kolczastych roślin obejmuje ok 10 tysięcy okazów reprezentujących 1420 gatunków.
Każdy kaktus charakteryzuje się inną wielkością, kształtem i kolorem. Niektóre z nich mają tak miękkie igiełki, że można je nawet pogłaskać. Nie miałam jednak ochoty próbować;)
Te puchate kaktusy na zdjęciu poniżej podobały mi się najbardziej.
Czy ten kaktus poniżej wzbudza uśmiech na Waszych twarzach?;)
Im dłużej chodzi się wśród tych roślin, tym większe na człowieku robią wrażenie. Trzeba pamiętać, że to nie tylko kaktusy tworzą tu niepowtarzalny klimat, ale cały projekt ogrodu.
Jardin de Cactus swoją formą przypomina rzymski amfiteatr. Zamysłem Cesara Manrique było stworzenie ogrodu w taki sposób, aby kaktusy były widownią i aktorami w "teatrze". Według mnie udało się to doskonale.
Kiedy spaceruje się w tym kolczastym ogrodzie ma się poczucie, że wszystko jest tu dokładnie przemyślane. Oczka wodne pięknie wyglądają wśród kamiennych alejek, a kaktusowe rabaty świetnie współgrają z rzeźbami znakomitego architekta.
Ten okaz stoi przed wejściem do ogrodu, niestety nie jest prawdziwy.
W tym miejscu nasza wycieczka
fakultatywna dobiegła końca. Teraz trzeba było tylko dojechać do hotelu w
Puerto del Carmen. Zmęczeni tą całodzienną wędrówką wsiedliśmy, więc do
autokaru i pojechaliśmy do naszego ślicznego miasteczka.
Cała ta
eskapada jeżeli dobrze pamiętam trwała od godziny 11 do 17.30. Wszystko było warte zobaczenia.
Jednak dopiero kiedy wypożyczyliśmy samochód i sami ruszyliśmy na odkrywanie wyspy mogłam poczuć, że w końcu robię to co lubię.
Tylko po tym pierwszym objeździe można już śmiało powiedzieć jedną rzecz - wyspa jest odlotowa:)
Jednak dopiero kiedy wypożyczyliśmy samochód i sami ruszyliśmy na odkrywanie wyspy mogłam poczuć, że w końcu robię to co lubię.
Tylko po tym pierwszym objeździe można już śmiało powiedzieć jedną rzecz - wyspa jest odlotowa:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz