wtorek, 14 lutego 2012

Koniec wakacji 2009



Niestety ....Znów trzeba pożegnać się z Toskanią.
Przed ósmą rano ustawiam się w kolejce, aby oddać klucze do mobilhomu i odebrać kaucję. Nie ma szans na wcześniejsze otwarcie, mimo, że panie z recepcji już tam się krzątają:) Podchodzi jeden pan z obsługi i proponuje, że może wziąć ode mnie klucze i odda je paniom. Bardzo dziękuję, ale mówię, że muszę jeszcze odebrać kaucję. Pan się dziwi, myślał, że jestem Włoszką. Stwierdza, więc "tu sei Spaniola" . "No", odpowiadam, "sono Polakka". Patrzy jakby mi nie wierzył. Nie wyglądam na Polkę?:) No jakoś dla obcokrajowców nie. Ciekawe dlaczego? Polki nie są przecież tylko blondynkami.


Tak czy siak trzeba poczekać. Po załatwieniu formalności, rzucam jeszcze okiem na tereny, które tak dobrze znam, w duchu  żegnając się z nimi do przyszłego roku. Wsiadam do samochodu i ruszamy. Mijamy nasz kemping, a z boku pole kukurydzy. Uśmiech pojawia nam się na twarzach, bo w tym roku, wracając z wycieczki nasza nawigacja znowu nas w to pole wprowadziła. Z innej strony:) Od razu podejrzane wydało nam się, że nawigacja każe nam skręcić i przejechać przez wąziutką bramę. Wjechaliśmy tam dosłownie "na lusterka", ale nie przypuszczaliśmy, że znowu wjedziemy w kukurydzę:) Udało jej się to jednak po raz ostatni:)
Mijamy "Pana Tosta", nasz ukochany piniowy las, przejeżdżamy przez Cecinę. Coś w nas krzyczy, nie chcemy wyjeżdżać, nie chcemy zostawiać morza, słońca, cykad, ciepełka. 
Tankujemy jeszcze w mieście i kierujemy się w stronę autostrady. 
Przed Weroną straszny korek. Właściwie to już byliśmy na to nastawieni, bo zeszłym roku było dokładnie to samo. W końcu jakoś przebijamy się do przodu. Widoki są balsamem dla naszych zbolałych dusz.
 

Ostatni przystanek we Włoszech. Zatrzymujemy się na espresso żeby postawić się na nogi. 
Żegnaj Italio, żegnaj cudowny śpiewny języku, żegnajcie uśmiechnięci ludzie.


Na szczęście wszędzie jest piękna pogoda. Docieramy do Austrii, potem do Niemiec. Zatrzymujemy się znów na parę dni u rodziny, tym razem w Mannheim, ponieważ rodzinka przeprowadziła się z Lipska. Jedziemy tam, więc pierwszy raz. Po drodze jakieś roboty drogowe. Jest już ciemno i późno, a my jesteśmy bardzo zmęczeni. Jakimś cudem przez te objazdy docieramy na miejsce. Jest 23.30. 
Będąc w Niemczech zwiedzamy Heidelberg i Schwetzingen ( o tym w swoim czasie:)). Czas miło płynie. 
Po paru dniach wracamy do domu.
 

 Mijamy granicę, której nie ma. Jesteśmy w Polsce. Czemu nam smutno?
Czyżby brakowało nam cyprysów, domków z kamienia, wzgórz i błękitu nieba.....?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz