Camara to jedna z moich perełek na Maderze.Tym razem postanowiliśmy pojechać Yellow Busem, czyli autobusem z odkrytym dachem. Żółta trasa jedzie przez Funchal, natomiast błękitna do Gabo Girao i Camara de Lobos. Bilet kosztuje 12 euro od osoby w obie strony i w tej cenie jest również wjazd na klif busem, który stoi na tym samym przystanku, na który przywozi nas Yellow Bus. Do tego uroczego miasteczka jedzie się ok 1,25h + 20 minut na Gabo Girao. Przejazd autobusem jest bardzo atrakcyjny, chociaż trochę wieje i trzeba uważać żeby nie dostać palmą po głowie:)
Miasteczko należy do najstarszych na wyspie, a zostało założone w ok 1420 roku. Camara przez wieki była skromną osada rybacką. Tradycja ta żyje do dzisiaj bowiem jest to miasteczko rybaków.
To cudowne miejsce ozdobione przepięknym kwieciem i kutrami rybackimi od razu podbiło moje serce. Jest tam tak cudnie, że brakuje mi słów. Camara jest tak autentyczna, że są chwile kiedy wydaje się iż czas stanął tu w miejscu.
Bardzo chciałam zobaczyć tutaj suszące się na sznurkach dorsze, ale niestety nie udało się. Było po prostu pusto:( To rybackie miasteczko jest jednym z głównych miejsc na Maderze gdzie łowi się pałasza czyli tę cudowną w smaku espadę, o której już wspominałam.
Śliczne białe domki z pomarańczowymi dachami, usiane są na wzgórzu i cieszą od razu oko zanim jeszcze poznamy to miejsce.
O girlandach na Maderze już wspominałam, ale to co widzieliśmy tutaj przeszło nasze oczekiwania. Camara w nich po prostu tonie. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Są bardzo oryginalne i im dalej tym bardziej zachwycają.
Te chyba były najbardziej oryginalne, chociaż oczywiście nie najpiękniejsze. Tak Kochani to są bębny od pralek:) Przechodzący pan ostrzegł nas, że tutaj to raczej warto iść trochę szybciej, bo kto wie jak one są zawieszone;)
Wybrzeże Camary jest przecudne. Zacumowane kutry kołyszą się na oceanie, słońce nieustannie świeci wydobywając z tego miejsca jeszcze więcej uroku, a wzgórze pokryte ślicznymi domkami skłania do zastanowienia się się jak to jest mieszkać w takim miejscu i z takim widokiem.
To miejsce skojarzyło mi się trochę z malutką grecką wyspą Symi, na której byliśmy w 2007 roku.
Tamto miejsce też jest przepiękne, ale tu było coś takiego czego nie potrafię opisać słowami.
Tuż przy porcie stoją stare domki rybaków, miedzy którymi grają oni w karty lub warcaby, czekając na nocny połów. Ich praca w ciemnościach jest bardzo niebezpieczna, więc trzeba powiedzieć wprost, że nie stronią oni od alkoholu. Znieczulenie pewnie działa, pytanie czy tak jest bezpieczniej?
Można tutaj stać godzinami, a widok coraz głębiej zapada nam w pamięć i nie chce się znudzić.
Czy te domki nie wyglądają uroczo?
Jak nie zachwycić się tym miejscem?
Kiedy już na trochę nasyciliśmy się tym pięknym widokiem, postanowiliśmy pójść na spacer wzdłuż wybrzeża. Tutaj też widoki są cudowne.
No i proszę nad Gabo Girao się rozpogodziło. Mogliśmy pojechać jeszcze raz busikiem, ale Camara tak nas zauroczyła, że żadna siła by nas stąd nie ruszyła.
Jaszczurek na Maderze nie brakuje. To chyba miejsce, w którym jak do tej pory widziałam ich najwięcej. Są już chyba tak do ludzi przyzwyczajone, że dają do siebie naprawdę blisko podejść.
Madera nie szczędziła nam słonka i błękitnego nieba. Mogliśmy do woli napawać się urokami wyspy.
Spacerując wzdłuż wybrzeża Camary de Lobos błękit nieba łączył się z ogromem niebieskiego oceanu.
Po drodze znaleźliśmy taki o to mural.
Wróciliśmy z powrotem do centrum miasteczka znowu się nim zachwycając.
Zajrzeliśmy też do małego kościółka, na który natknęliśmy się podczas spaceru.
Wnętrze znów oblane było złotem, ale zrównoważone przepięknymi mozaikami. To chyba charakterystyczny wygląd dla kościołów na Maderze.
W końcu udaliśmy się do malutkiej restauracji, aby napawać się pięknem portu.
Podoba Wam się serwetnik? Można je kupić w wielu miejscach na Maderze.
Delektując się jedzeniem przyglądaliśmy się rybakom i chłonęliśmy cudowną atmosferę Camary.
Siedzieliśmy wśród rybaków grających w karty i ich niezrozumiałej dla nas dyskusji. Nagle dyskusja przerodziła się w kłótnię. Awantura przybierała na sile, a my czuliśmy się co najmniej dziwnie, nie pomogły upomnienia kelnerki, której też się oberwało, na szczęście tylko słownie. Wszystko działo się przy naszym stoliku i naprawdę miałam wrażenie, że zaraz rozpocznie się bójka, a ja przy okazji dostanę krzesłem po głowie. Skończyło się jednak na obrażeniu. Prowodyrem był pan podpierający się ręką opartą na nodze, a jego partnerem w kłótni był pan w białej koszulce na ramiączkach, jednak ten jegomość był zdecydowanie spokojniejszy. Był to jednak niezły folklor dla nas;)
Na początku lat 50 tych Camara de Lobos zainspirowała Winstona Churchilla do namalowania kilku płócien. Siadał na małym tarasiku i malował. Nie ma się co dziwić, że poczuł tu wenę. To miejsce jest właśnie tutaj.
Oj nie chciało nam się wyjeżdżać z tego miejsca. Będąc na Maderze na pewno wróciłabym do Camary jeszcze raz.
A to właśnie Yellow Bus, który przywiózł nas tutaj i zawiózł z powrotem do Funchal. Miło się nim jechało podziwiając trasę na świeżym powietrzu.
Tej perełki na Maderze nie można pominąć, wręcz nawet nie wolno. Atmosfera panująca tutaj jest niepowtarzalna. Camara de Lobos skradła moje serce. Nie zapomnijcie tej nazwy!
Pięknie tam i jest się czym zachwycać. Tak oryginalnie ozdobionego miasteczka jeszcze nie widziałam. Kwiecie pokazane na początku postu, to bugenwilla i uwielbiam je. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa też widziałam coś takiego pierwszy raz w życiu, cudowne miejsce.
UsuńI widzisz nauczę się od Ciebie nazwy kwiecia, które mnie zawsze zachwyca. Dzięki:)
Pozdrawiam serdecznie:)